niedziela, 16 października 2016

ZŁOTY TRÓJKĄT I RZEKA MEKONG


Oglądaliście kiedyś starsze filmy, gdzie rzeka Mekong był centralnym punktem zdarzeń? Kiedyś bardzo dawno temu widziałam taki film (nie pytajcie mnie jaki, bo niestety nie pamiętam), a podczas mojego pobytu w Tajlandii miałam okazję skonfrontować widoki z filmu z rzeczywistością.

Znaleźliśmy się w miejscu znanym z nazwy, jako Złoty Trójkąt. Dlaczego trójkąt? Z racji tego, że jest to miejsce gdzie rzeka Mekong łączy ze sobą Tajlandię, Laos i Birmę (oraz na dalszym odcinku Chiny). Zresztą w przeszłości słynący przede wszystkim z produkcji opium.




Największym zaskoczeniem była właśnie sama rzeka. Nasza Warta, czy Wisła się do niej nie umywają. Jest po prostu potężna. Jej przepływ może sięgać około 16.000 metrów sześciennych/sekundę, gdzie przepływ Wisły ma zaledwie około 1100 metrów sześciennych/sekundę.

Mekong przepływa jeszcze przez Wietnam, Kambodżę oraz Chiny, co w sumie daje jej 4 miejsce wśród najdłuższych rzek Azji.

Rzekę można podziwiać z brzegu, ale nie zaszkodzi przepłynąć jej łodzią.


Po stronie tajskiej podziwiać możemy wielki posąg Buddy oraz drewniane domostwa mocno naznaczone czasem. Podobno należą do mniejszości etnicznych. Jednak dla mnie wyglądały na opuszczone.


Na drugim brzegu, czyli na brzegach Laosu rzuca się w oczy budynek z "wieżyczką" w kształcie korony. To nic innego jak mekka hazardzistów z Chin, gdzie hazard jest zakazany.


W oddali widać jeszcze kobiety wybierające coś z brzegu rzeki. Były jednak zbyt daleko bym mogła dostrzec, co to było.



Tam się jednak nie zatrzymujemy, ale płyniemy dalej i cumujemy przy innej przystani. W ten oto sposób znalazłam się w Laosie, chociaż jest to mocno naciągane. Jedyne co tam się znajdowało to bazar, nic poza tym nie było do oglądania.



Największą atrakcją było tam spróbowanie nielegalnego poza granicami Laosu trunku, a konkretnie wódki na bazie zatopionej tam kobry. Nie brakowało chętnych do spróbowania. W pierwszym momencie nie chciałam próbować, ale jednak skusiła mnie ludzka ciekawość. Smakował jak mocna wódka, bez jakiegoś wielkiego zaskoczenia.


Poza tym było dużo ubrań do kupienia i parę pamiątek, których cena była mocno zawyżona, a negocjować panie nie chciały. Widać, że był to targ typowo pod turystę. Jedyne co kupiłam to magnesy. O dziwo pocztówek nie znalazłam.

Po przerwie ponownie wsiedliśmy do łodzi, w kierunku powrotnym. Pokazano nam po drodze kierunek do Birmy i Chin, gdyby chciało się popłynąć w górę rzeki.


Po chwili znów na terenie Tajlandii mieliśmy chwilę, aby się rozejrzeć. Poszłyśmy w kierunku posągu. Okazało się, że po drugiej jego stronie ustawiono posągi olbrzymich słoni i inne elementy, które nawet nie wiem, jak nazwać.
To tak, jakby chcieli pokazać potęgę kraju i nawet im się to udało.




Wypiłam obowiązkowe mleczko kokosowe, dodające energii przy panujących upałach i ruszyliśmy w drogę.

Tak zakończyła się nasza wizyta nad rzeką Mekong.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz