środa, 18 października 2017

DO ZŁOTEGO STOKU PRZEZ KŁODZKO I WROCŁAW. ZWIEDZANIE W PIGUŁCE.


Czy mając dwa dni jesteśmy w stanie zobaczyć coś ciekawego? Czy warto pojechać do Złotego Stoku? Co po drodze można zobaczyć? Na pytania zaraz postaram się Wam odpowiedzieć.

Skąd w ogóle pomysł na taki kierunek? W zasadzie pojawił się nieproszony, kiedy wzięłam udział w konkursie na Festiwalu Podróżników i wygrałam.

Bardzo mnie to zaskoczyło, bo chyba jeszcze niczego podobnego wcześniej nie wygrałam.

Pierwotnie miałam w planie pojechać tam latem, ale plany nieco się przesunęły. Tak, więc
8- go października wczesnym rankiem Polskim Busem wraz z przyjaciółką ruszyłyśmy na podbój Złotego Stoku.

Oczywiście był to pierwszy etap drogi, gdyż Złoty Stok znajduje się na Dolnym Śląsku tuż przy granicy z Czechami.







JAK TAM DOTRZEĆ?



Polskim busem dobrnęłyśmy do Wrocławia, gdzie przesiadałyśmy się na PKP jadącego do Kłodzka. W Kłodzku są dwie stacje, więc musiałyśmy pamiętać, żeby wysiąść na stacji Kłodzko Miasto, a nie Główne. Było to tym ważne, że tam nie miałyśmy wiele czasu na ostatnią przesiadkę. Mianowicie na PKS już do Złotego Stoku.

Niestety autobusy do Złotego Stoku kursują niezmiernie rzadko, co ograniczało nam pole manewru. PKS znajdziecie łatwo, bo jest tuż obok. Tam szukacie stanowiska autobusowego w kierunku na Kielce. Na tablicy brak informacji, by się zatrzymywał w Złotym Stoku. Dobrze, że znalazł się ktoś pomocny.

Bilet kupujecie przez Internet albo u kierowcy. Ceny bywają zmienne, w przekroju ok. 5-6 zł za osobę dorosłą.

Tak sobie jedziemy z 20-25 minut.

ZŁOTY STOK



Złoty Stok to zdecydowanie mała mieścina, choć i u nich Biedronki nie brakuje.

Podchodzimy pod górkę i orientujemy się w jakim kierunku udać się, aby dojść do miejsca naszego noclegu. Był nim Pensjonat Złoty Jar leżący gdzieś w lesie. No to załączamy nic innego, jak Google Maps.

Kawałek pod górkę i skręcamy w prawo, docierając do rynku otoczonymi całkiem ładnymi niewysokimi kamienicami. Szkoda tylko, że trochę podniszczonymi. No nic idziemy dalej skręcając za urzędem w lewo, a po chwili na prawo pod górkę. Idziemy tak właściwie cały czas prosto.


Po obu stronach pojawia się las. W końcu uradowane trafiamy do pensjonatu. Zajmuje to nam chyba 30 minut. Na miejscu okazuje się, że nie opuścili go wcześniejsi goście. Z obserwacji widać, że jeszcze niedawno bawili się na weselu.


Podchodzę do lady przypominającej bardziej bar i tak stoimy i stoimy. Za ladą pracownika brak. Trochę się denerwujemy, bo na zwiedzanie miejscowości mamy tylko ten jeden dzień, a była już prawie 12-ta.

W końcu wypatruję Panią nalewającą kawę i okazuje się, że to właścicielka. Pytam się grzecznie, czy ktoś mógłby podejść, bo mamy rezerwację. Wraca po chwili i oświadcza, że doba hotelowa jest od godziny 14-tej. W moich oczach chwila konsternacji, bo faktycznie zapomniałam się spytać przez telefon, ale też sam nikt z siebie mnie nie poinformował.

Trudno, mój błąd i proszę byśmy mogły gdzieś zostawić rzeczy i ruszamy, bo mamy mało czasu.

Cofamy się jakieś 10-15 minut, gdyż po drodze znajduje się Kopalnia Złota.


Zanim jednak o nim opowiem parę słów, o tym, co było po drodze.

Otóż tuż obok ścieżki płynie sobie urokliwy strumyk. Las piękny, pomimo, że jeszcze nie tak naznaczony jesienią, jakby mogło się wydawać.


Dla lubiących aktywne spędzanie czasu zorganizowano tablice z ćwiczeniami z Nordic Walkingu oraz Park linowo-skałkowy.


Nie korzystamy z tego, mamy za mało czasu. Wolimy zwiedzić kopalnię.

KOPALNIA ZŁOTA



Prezentuje się całkiem zwyczajnie, jak mam być szczera. Nie wiem, dlaczego spodziewałam się większego splendoru.



Powstała ona bardzo dawno temu, czyli w XII wieku. Trudno mi uwierzyć, że już wtedy działały kopalnie, a jednak.

Przechodzimy przez mostek i widzimy po prawej w oddali wodospad, a bliżej sklepik z pamiątkami, bar oraz karczmę Stara Kuźnia. Udamy się tam potem na obiad.

Póki, co idziemy na lewo mijając skromne budki z pamiątkami i docierając do kas biletowych. Miałam wejście zagwarantowane, dzięki wygranej, ale przyjaciółka taki pakiet połączony ze zwiedzaniem kopalni oraz osady górniczej musiała kupić, za 29 zł.

Oferują też inne pakiety, w tym trasę podziemną, gdzie płynie się łodziami oraz escape room. Szkoda, że nie miałyśmy więcej czasu pewnie byśmy skorzystały i z tego. Innym razem, jak to się mówi.


Czekamy na miejscu zbiórki przy replice ciuchci kopalnianej i po kilku minutach podążamy za przewodniczką.

Nie będzie łatwo robić zdjęć. Warunki oświetleniowe kiepskie. Dlatego nie będą one, do końca dobrej jakości. Jak się zaraz zresztą przekonacie.

Wchodzimy przez sztolnię Gertrudy, z którą wiąże się legenda. Kiedyś tunel się zapadł. Nikt nie chciał prowadzić akcji ratowniczej. Właścicielowi to się nie opłacało. Jedna z żon, zaginionych górników wyruszyła z pomocą, ale nigdy nie wyszła. Mówi się, że duch Gertrudy pomaga teraz wyjść zaginionym z kopalni robiąc hałas naprowadzający w kierunku wyjścia.

Idziemy tam kilkoma tunelami, a przewodniczka co nieco opowiada o innych aspektach historycznych. Szkoda tylko, że głównie pod kątem znajdujących się tam rodzin z dziećmi. Zabrakło konkretniejszych informacji, może poza kilkoma.


Przykładowo, wiedzieliście, że sztabka złota nie jest wcale taka lekka, jak pokazują na filmach? Waży ok. 12-16 kg i nie można ich ustawiać w wieżyczki. Złoto, jest bardzo plastyczne i uległoby zniekształceniu.


Drugą ciekawostką jest dawny sposób przeciągania kamieni. Na sznurku przywiązywali sobie kamienną "nieckę" i zbierali po kolei. Musiało to nieźle ważyć.


Taka kopalnię zamieszkują nietoperze, pająki i szczury. Dzięki tym ostatnim górnicy wiedzieli kiedy trzeba uciekać. Gdy coś się działo, szczury robiły pospolite ruszenie z dala od niebezpiecznego miejsca. Jak takie górnicy zauważyli; wiedzieli, że jest źle i też muszą szybko wyjść z kopalni.

Uciekali również w momencie, kiedy zapałka zaczęła gasnąć, a co za tym idzie był to sygnał, że zaraz zabraknie powietrza.

Oprócz złota, odkryli tutaj także arszenik, truciznę, jak zapewne wiecie. Pewien chemik wyodrębnił go ze skały. Dopóki nie podał szczurowi tego specyfiku, to rzecz jasna nie miał pojęcia, że to trucizna. Pewnie bardzo żałował, że nie był to jednak eliksir długowieczności, którego szukał. Całkiem sporo go tutaj wydobywano, dłużej niż złoto.

Zrobiono tam zjeżdżalnię, którą dzieci chętnie zjechały.


Potem wyszliśmy z kopalni i z przewodniczką poszliśmy ścieżką kawałek dalej, aby zobaczyć podziemny wodospad.

Przeszliśmy też chodnikiem śmierci. Nie ma na to bezpośrednich dowodów, ale podobno kiedyś przykuwano tam do murów górników oskarżonych o kradzież.

Po 10 minutach chodzenia po tunelach, wsiedliśmy w kolejkę i po kilku chwilach dojechaliśmy nią do wyjścia.



Potem chwilowy pokaz odlewania monet i tyle by było ze zwiedzania kopalni.


Było fajnie, ale też nie wróciłabym tam z powrotem.


Przyszedł czas na obiad, więc sprawdziłyśmy, co oferują w karczmie, a co w barze. W restauracji na górze mają całkiem fajne dania, ale droższe. Napić się też można kawy z drobinkami jadalnego złota. W barze natomiast dania obiadowe mieściły się w 20 zł i były to bardzo duże porcje. Było warto. Przy okazji napiłyśmy się grzanego wina. Sprawdziło się idealnie, kiedy człowiek zmęczony i zmarznięty.


Najadłyśmy się porządnie i kiedy miałyśmy iść zobaczyć średniowieczną osadę górniczą zaczęło padać. 

Nie pozostało nam nic, jak przeczekać. W końcu przestało padać i zaczęłyśmy szukać osady. Pytamy się w kasie, gdzie mówią byśmy poszły w dół. No i idziemy i idziemy i nic. Informacja nie była zbyt dokładna. Pytamy się pracownicy sprzedającej małe figurki i odlewy z czegoś przypominającego złoto. Ona tłumaczy nam dokładniej niż w kasie i docieramy na miejsce.


Za parkingiem, jeszcze spory kawałek trzeba było jeszcze iść. Najśmieszniejsze, że byłyśmy jedyne, więc przypadkiem miałyśmy indywidualne zwiedzanie.

Miejsce świetne, bo same możemy poużywać tych sprzętów. Zrobione z drewna dokładnie odwzorowują narzędzia ułatwiające w średniowieczu wydobywanie złota.

Niesamowite, jak sobie radzili. Wykorzystując koło o odpowiedniej wielkości, byli w stanie w łatwy sposób podnieść nawet 500 kg konar drzewa. Można było też wejść do koła deptakowego i jak chomik iść we wnętrzu, aby wypompować wodę na zewnątrz. Kiedyś używano koni, ale tańszą siłą roboczą byli więźniowie i niewolnicy.


Dodatkową mini atrakcją był korytarz strachu. Trzeba było przejść przez mostek, który wyglądał jakby się bujał, a wyjściem była szafa z ubraniami. Po wyjściu przewodniczka zaprezentowała salę tortur. Jedne urządzenia znałam z filmów. Jednakże jednej machiny związanej z duszeniem i wkręcaniem kołka w głowę jeszcze nie. Nawet nie próbuję sobie tego wyobrazić.

Osada podobała mi się znacznie bardziej niż kopalnia; ale co, kto lubi.

W ten sposób zakończyłyśmy dzień, pośpiesznie uciekając zanim się ściemni. Zmarznięte i zmoknięte doszłyśmy do pensjonatu. Ulokowałyśmy się w skromnym, ale stylowym pokoju. Przebrane poszłyśmy do kuchni, która jest dostępna dla wszystkich gości cała dobę. Mogłyśmy napić się kawy, herbaty.


To, co nas zdziwiło, to właściwie brak zasięgu. Dobrze, że właściciele oferowali darmowe Wi-Fi.

Gdybyśmy były dużej mogłybyśmy skorzystać z siłowni albo sauny za dodatkową opłatą. Tutaj naprawdę można by było wypocząć od zgiełku dnia codziennego.

Jako, że Złoty Stok nie oferuje częstych kursów do Kłodzka wstałyśmy jak jeszcze było ciemno. Gdyby nie latarka przyjaciółki szłybyśmy po omacku. Trochę był strach, ale dałyśmy radę.

KŁODZKO



W Kłodzku miałyśmy kilka godzin do pociągu, więc pozwiedzałyśmy.

Na wzgórzu wyodrębnia się Kościół i klasztor OO Franciszkanów, jak również całkiem imponująca twierdza. Chyba nawet tutaj byłam jako dziecko, podczas kolonii. Nic z tego jednak nie pamiętałam.


Nie zabrakło gorącej czekolady, a potem kawy. Było tak zimno rano, że szok. Mimo wszystko było sympatycznie.

Chętnie zobaczyłybyśmy twierdzę od środka, ale dozwolone to jest tylko z przewodnikiem, w określonych godzinach. Próbowałam wspiąć się po murze, ale trochę wysoki ten mur. Żartuję.


Co o niej wiemy?

Twierdza wznosi się na Górze Fortecznej. Stanowi jeden z najlepiej zachowanych XVII-XVIII systemów obronnych w Europie. Smutna częścią historii, o której warto wspomnieć jest to, że w XIX wieku przekształcono twierdzę w więzienie. Trzymano tam Polaków biorących udział w Powstaniu Styczniowym. Natomiast podczas II wojny światowej jeńców oraz ludzi oskarżanych o działanie przeciwko III Rzeczy.


Ponadto znajduje się tutaj podziemna trasa turystyczna. Nie było jednak na nią czasu. Szkoda.

WROCŁAW



Po południu trafiamy z powrotem do Wrocławia. Nie chcemy marnować reszty dnia, więc ruszamy na starówkę. Tak dużego miasta w kilka godzin nie jest się w stanie zobaczyć w całości.

Idziemy około 15 minut i trochę gubimy drogę. Jednak dzięki temu trafiamy na słynne krasnale rozsiane po całym mieście. Na starówce będzie ich jeszcze więcej. Wyglądają bardzo sympatycznie.
W pewien sposób stały się wizytówką miasta.

Dzięki taksówkarzowi docieramy na miejsce.

Kamieniczki bardzo urokliwe. Przypominają nieco te nasz poznańskie. Na środku nieopodal ratusza stoi fontanna. Jedyna na rynku, choć nie pochodząca z czasów otaczających ją zabytków.


Postanawiamy zrobić małe poszukiwanie innych krasnali. Tak trafiamy na krasnala fotografa, krasnala niewidomego i jeszcze kilka innych.


Podobno w mieście jest ich razem około 400-stu. Dlatego z racji ograniczonego czasu nie nie jesteśmy w stanie znaleźć ich wszystkich. Nie powiem poszukiwania krasnali bywają wciągające.

Tak się wkręciłam, że zachciałam kupić figurkę jednego w postaci krasnala podróżnika. Cena takich pamiątek przekraczała jednak zdrowy rozsądek. Za magnes chcieli minimum 16-17 zł, za większą figurkę od około 27 zł po 35 zł. Krasnalów było sporo, ale podróżnika w ilości jak na lekarstwo.

Chciałam się cofnąć poza najbliższe centrum do jednego sklepu i tam go jednak kupić, był najtańszy. Jednakże nie udało mi się i w pośpiechu musiałyśmy wracać na dworzec PKP.


Swoja drogą jeden z najładniejszych, jakie dotąd widziałam. Przypomina mi Pałac Pena w Sintrze, w Portugalii. Nie trudno zawiesić dłużej na nim oko.

W ten oto sposób nasz wyjazd dobiegł końca. Chora i zmarznięta jakoś dojechałam do Poznania.

Jedno jest pewne do Wrocławia muszę jeszcze wrócić. Bez dwóch zdań. Za wiele oferuje na kilkugodzinny pobyt. Nie umniejszając tego, że warto było tak spędzić czas w oczekiwaniu na pociąg.

Do Złotego Stoku raczej już nie wrócę. Oczywiście fajnie, że miałam taką okazję. Gdyby nie konkurs nawet bym nie pomyślała, aby tam jechać. Zawsze coś nowego zobaczyłam i w doborowym towarzystwie. Przy okazji jak widzieliście miałam okazję zobaczyć trochę Wrocławia i Kłodzko. Także wypad uznaję za bardzo udany.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz