niedziela, 11 czerwca 2017

AHOJ PRZYGODO. PODĄŻAJĄC ZA KOLEJNYM MARZENIEM.


Pisząc ten post czuję się, jakbym cofnęła się w czasie. Wracam do zapisków z wyjazdu i przeżywam to na nowo. Podążam za kolejnym wielkim marzeniem. Mówię sobie ahoj przygodo i udaję się w kierunku Ameryki Południowej. Oczywiście najpierw czeka mnie daleka droga. Jeśli chcecie razem udać się tam ze mną to będzie mi niezmiernie miło.

Według planu odwiedzimy Chile, Boliwię i Peru. Co prawda przez 14 dni nie jesteśmy w stanie zobaczyć wszystkiego, ale to co zobaczyłam wyryło mi duchowy tatuaż na sercu. Nie mogę uwierzyć, że minęło już pół roku od powrotu.

Jest wcześnie rano, prawie noc, kiedy budzik dzwoni ogłaszając wszem i wobec, że pora ruszyć w drogę. Z podekscytowania ledwo jestem w stanie coś zjeść.

W KIERUNKU WARSZAWY



Taksówkarz podwozi mnie na dworzec. Najpierw trzeba dobić się do Warszawy. Oprócz mnie z początku na peronie krąży jeszcze jedna osoba. Jak się parę godzin później okazuje, zmierza dokładnie tam, gdzie ja.  Ten świat jednak jest mały.


Pociąg w końcu nadjeżdża. Po powiedzmy 3 godzinach dobijam do Warszawy Zachodniej, gdzie szybko muszę przejść na drugi peron na SKM. Oczywiście za wysoka nie jestem i zniesienie walizki, to niezłe wyzwanie. Na szczęście jeden, a potem inny pan oferuje się z pomocą. Za co jestem im niezmiernie wdzięczna.

W SKM jest strasznie tłoczno i nawet nie jestem w stanie odbić biletu. Trudno jadę na gapę,heh. W myślach uśmiecham się do siebie, patrząc na tych wszystkich ludzi. Oni do pracy, szkoły, a ja na wakacje. Bomba.

Nareszcie lotnisko i największa kawa w moim ręku. Nic więcej mi do szczęścia nie potrzeba w tym momencie. Teraz czeka mnie dość długie wyczekiwanie na lotnisku. Dobrze, że zabrałam książkę. Jaką? Na pewno znacie " Gdzie jest Julia". Dzięki niej, zapominam o całym świecie.


Potem zbiórka, odprawa i znowu czekanie. Tym razem towarzyszy mi już pewna bardzo sympatyczna osóbka. Czas już szybciej leci.

GOTOWI DO STARTU...


Czekamy najpierw na lot do Amsterdamu, gdzie mamy przesiadkę. Co prawda nie opuściłyśmy lotniska w Amsterdamie, ale podkusiłam się i kupiłam sobie magnesik. A co tam.


Kilka godzin przeczekujemy spacerując i wylegując się na wygodnych leżankach. W dodatku towarzyszy nam nie kto inny, jak pan z peronu. Ma czasem dość osobliwy humor, ale przynajmniej jest wesoło.

W końcu po kilku godzinach wsiadamy w docelowy samolot do Santiago de Chile. Spory kawał drogi, dlatego robią nam niezapowiedziane międzylądowanie w Buenos Aires. Śmieje się, że może przy okazji "odwiedzimy" Argentynę. Kawałek ziemi w końcu widziałyśmy i magnesik też sobie zakupiłam. Tak dla hecy.

 
 

Około godzin południowych zbliżamy się do celu, a przez okna samolotu mam okazję zobaczyć ośnieżone, wystające nad chmury, Andy. Wybałuszam oczy, aby upewnić się, czy na pewno dobrze widzę. Cudownie to wygląda, mówię Wam.

 
 

PODCHODZENIE DO LĄDOWANIA


Lądujemy na lotnisku i ...

No właśnie; dalszy ciąg poznacie w kolejnych wpisach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz