niedziela, 3 września 2017

IMIENINY W DOLINIE KSIĘŻYCOWEJ. CO WARTO WIEDZIEĆ I CO ZOBACZYĆ?

MOON VALEY IN CHILE

A gdyby tak znaleźć się na Księżycu? To byłoby coś, prawda?! Ja znalazłam się na "ziemskim Księżycu", a dokładnie w Dolinie Księżycowej. W dodatku w dniu moich imienin. Z dala od najbliższych, ale za to w wyjątkowym otoczeniu i w przemiłym towarzystwie.

Dolina Księżycowa znajduje się zaledwie 15 km od San Pedro de Atacama. Wchodzi w skład Solnej Kordyliery. To interesujące miejsce ma przypominać powierzchnie Księżyca, stąd nazwa. Ponadto jest to jedno z najsuchszych miejsc na Ziemi. Pada tutaj raz na kilka lat. Jej depresja wynosi około 500 metrów średnicy.

Warto też wiedzieć, że kilka milionów lat temu było tutaj słone jezioro. Dlatego na powierzchni skał widać biały nalot.




W DRODZE


Zanim trafimy do doliny wracamy do San Pedro de Atacama, zatrzymując się po drodze w dwóch miejscach. W Machuca, gdzie spróbowaliśmy szaszłyka z lamy. Mięso było dość twarde, ale w zasadzie dobre. Niektórzy twierdzą, że jest bardzo wartościowe. Jak jest naprawdę, tego nie wiem. Trochę było mi szkoda lamy, ale być i nie spróbować? No właśnie. Co prawda, gdyby serwowali robaka, to bym się jednak nie skusiła, z lamą było jednak łatwiej.


Kolejka była całkiem spora, więc nie zdążyłyśmy za dużo obejść tego mini miasteczka. W oddali wyodrębniał się uroczy kościółek na wzgórzu. Domki były małe, jednopiętrowe. Zarówno one, jak i kościółek zostały zachowane w tym samym klimacie. Mury z cegły, a dachy pokryto słomą.


Na trasie mijaliśmy wielkie kaktusy niczym, jak na dzikim zachodzie.

Zrobiliśmy sobie jeszcze przerwę w pobliżu kanionu wyschniętej rzeki. To trochę, jakby zobaczyć miniaturową wersję Wielkiego Kanionu w USA. Cóż...bardzo miniaturową, jak mam być szczera.


Niedaleko skarpy kanionu rosły kępy tzw. "krzesła teściowej". Fajna nazwa, nie sądzicie. Rozpoznacie je po czerwonawych kolcach wyrastających z niewielkich kaktusów, tworzących kępy. Rosną tuż przy ziemi i lepiej w nie, nie wdepnąć.


Potem już się nie zatrzymujemy. W San Pedro de Atacama robimy kilkugodzinną przerwę na odpoczynek i popołudniu wreszcie ruszamy do Doliny Księżycowej.

DOLINA KSIĘŻYCOWA



Wstęp kosztuje 3 tys. pesos chilijskich. Z początku nie robi na mnie szczególnego wrażenia. Parę skał i tyle. Dopiero potem zmieniam zdanie.

Pomnik tuż przy wjeździe do Doliny Księżycowej

Parę metrów od wjazdu widać w oddali skałę o ciekawej formie. Nazywają ją Amfiteatrem. Choć mi bardziej przypomina ogromne organy. Podejrzewam, że nazwa lepiej pasuje, gdyby spojrzeć na nią od drugiej strony.

Wszystkie powstałe formy skalne powstały, jak się łatwo domyśleć w wyniku działania wiatru, Słońca i wody (jak oczywiście pojawiał się deszcz).

Skały, jak widzicie na zdjęciach przybierają brązowy i rudawy odcień. Składają się z gipsu, boraksu, anhydrytu, gliny, minerałów wulkanicznych i osadów soli po dawnym jeziorze.


Ciekawym punktem są też  słynne "trzy Marie". Kiedyś ktoś patrząc na te trzy stojące obok siebie formy stwierdził, że przypominają kobiety. Mnie jakoś te formy niczego nie przypominają, ale to kwestia wyobraźni.

TRES MARIAS

Niestety obecnie możemy oglądać tylko dwie (i pół), gdyż w przeszłości przedstawiciele pewnej firmy piwowarskiej postanowili wynająć to miejsce i zrobić sobie imprezę. W wyniku której, jedna "siostra" została zniszczona.

Teraz żadna firma nie może sobie miejscówki "wynająć", ale to co zostało zniszczone, to zostało. Ktoś naprawdę nie miał wyobraźni.


W połowie drogi pomiędzy "trzema Mariami" a "amfiteatrem" bocznym przesmykiem docieramy do pozostałości po dawnej kopalni soli. W zasadzie były to ledwo stojące budyneczki i nieliczny zardzewiały sprzęt. Z tego miejsca wychodzimy drugą stroną (nie cofamy się).

Dalej ścieżką mijając "amfiteatr" znajdujący się po drugiej stronie; udajemy się w kierunku wydmy.


W zasadzie są dwie opcje wejścia na górę. Wejść można na tą największą wydmę, co zajmie prawie godzinę albo paręset metrów dalej na nieco mniejszą w 10-15 minut. Na początku byłam za opcją pierwszą, ale po wejściu na tą mniejszą stwierdziłam, że dobrze się stało. Ledwo dychałam po wejściu, więc nie wyobrażam sobie podejścia na tą wielką. Pomimo, że trasa podejścia nie wyglądała jakoś bardzo ciężko.


Wchodzimy przesmykiem, mając po obu stronach piach i skały, aby na końcu odbić na prawo i wejść na dość ostre wzniesienie. Widok nie zawiódł. Trafiliśmy na skraj wydmy, a rozglądając się na prawo i lewo rozpościerała się panorama na sporą część Doliny Księżycowej.



Postanowiłam wejść delikatnie wyżej po skałach z boku. Oprócz mnie weszło tam tylko kilka osób. Dzięki temu zobaczyłam jeszcze mój ukochany wulkan Licancabur w oddali.



Wróciliśmy tą samą drogą do ścieżki, a następnie podjechaliśmy na sam początek, aby zrobić sobie jeszcze spacer w kierunku kanionu. Niestety nie mogliśmy zajść daleko, miejsce groziło osunięciem się skał, więc skierowaliśmy się do takiej jakby jaskini, czy też wąskiego przejścia, wcale nie mniej ciekawego.



Latarki nie były potrzebne, choć miejscami było dość ciemno. Najbardziej podobał mi się fragment przejścia, gdzie skały tak jakby zawijały się w formę wymagającą chodzenia w pozycji nieco pochylonej. Pewnie gdybym miała przejść bardziej ciasnymi miejscami dwa razy, bym się zastanowiła. Bałabym się utknąć gdzieś pomiędzy skałami, skąd ciężko byłoby ciebie uratować. Może nie mam klaustrofobii, ale bardzo wąskie miejsca mnie trochę przerażają. Na szczęście, tutaj nie było takiego przejścia.


Po wyjściu wiatr już mocno zawiewał bijąc nas zalegającym piaskiem. Miałam go wszędzie; w butach, na skórze i we włosach.

NIEZAPOMNIANY ZACHÓD SŁOŃCA



Zanim jednak wróciliśmy do San Pedro de Atacama podjechaliśmy na skraj Doliny Księżycowej (właściwie pomiędzy nią, a Dolinę Śmierci) na jeden z piękniejszych zachodów Słońca, jakie widziałam. Ludzi było tam całkiem sporo biorąc pod uwagę pustki w San Pedro i na trasie.

Wszyscy ustawiali się w kolejce do zdjęcia na pewną zjawiskowo wystającą skałę, zwaną Skałą Kojota. Nazwa bardzo trafiona. Wyobraziłam sobie, jak kojot na nią wchodzi i unosi pysk do wycia. Niektórzy śmiałkowie stawali bardzo blisko jej końca. Ja nie byłam tak lekkomyślna i stanęłam pośrodku. Straszną miałam frajdę. Potem ze współtowarzyszką ulokowałyśmy się w wolnym miejscu, aby obejrzeć do końca zachód Słońca na tle doliny i tych wszystkich skał. Bajka.
 



Trochę zmarznięte dojechałyśmy na kolację, na której czekała mnie strasznie miła niespodzianka. Śpiewy 100 lat, życzenia i szampan. Na pewno ciężko będzie mi kiedyś powtórzyć tak wyjątkowe imieniny. Kto by pomyślał, że spędzę je w Chile.


Uroki Chile będziemy musiały jednak zostawić w tyle, bo na dzień następny ruszamy do Boliwii.


Tego dnia nie mogłabym spędzić lepiej. Gejzery, kąpiel w basenie geotermalnym (pisałam Wam o tym ostatnio) na wysokości 4300 metrów n.p.m. a potem Dolina Księżycowa i cudowny zachód Słońca. Czego chcieć więcej. Zastanawiałam się wtedy, gdzie spędzę kolejne imieniny. Z bliskimi, a może znowu, w jakimś niezwykłym miejscu. Cóż, niedługo się dowiem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz